Drzewa

Drzewa

Na skraju drogi, na małym wzniesieniu rosły sobie dwa drzewa. Obydwa były tak stare, że pamiętały najstarsze dzieje tej drogi. Zawsze rosły obok siebie, narażone na te same niebezpieczeństwa i przeciwności losu. Dwa drzewa, które połączyły miejsce i czas ich życia, tak do siebie podobne i tak od siebie różne. Jednym z nich był stary dąb posadzony przez młodego króla, by przypominał wszystkim o tradycji i prawach, które nadał tej krainie. O honorze, cnotach i niezłomności w postępowaniu. To pod nim każdy, kto czuł się słaby i bezbronny, mógł szukać sprawiedliwości, ratunku i pomocy. Jego majestatyczny wygląd i powaga wzbudzały respekt i trwogę wśród wszystkich, którym małe, robaczywe myśli przeszkadzały w byciu dobrymi. Drugim drzewem towarzyszącym dębowi od stuleci była lipa. Posadzona obok dębu przez wędrowną trupę aktorską na pocieszenie i ozdobę tego miejsca. Od lat była schronieniem dla całego piękna tej okolicy. Jej zawsze otwarte konary przyjmowały przeróżne ptactwo i niezliczone owady. Czuła, miękka, delikatna, gościnna i szczodra – oto, jaka była od stuleci lipa. Pomiędzy tymi drzewami panowała harmonia, jaka może panować tylko w przyrodzie. Harmonia przeciwieństw i szacunku dla odmienności. Twardość i miękkość, obowiązek i wolność, powaga i humor, gościnność i samotność. Każde z nich wierne swym przyrodniczym prawom troszczyło się o ich przestrzeganie również przez swojego towarzysza. Ta odwieczna gra przeciwieństw znajdowała równowagę, która nadawała sens i znaczenie tym drzewom, miejscu i czasu. Dla nas może się to wydać dziwne, ale te tak odmienne drzewa nie mogły bez siebie żyć.
Po wielu latach, już jako stare drzewa zmierzyły się z potężnym żywiołem. Było to pewnego letniego, upalnego i dusznego dnia, gdy każdy czuje, że coś wisi w powietrzu. Tak też było i tym razem. Już od południa na niebie zaczęły się gromadzić ciężkie, czarne chmury, które jak wroga konnica zbierały się w wielkiej masie do ataku. Po południu już było wiadomo, że będzie burza. Pioruny przecinały niebo, próbując rozciąć ziemię na połowę, a wiatr, który z każdą minutą przybierał na sile, wydawał się gotowy wyrwać z jej wnętrza nawet najmniejsze oznaki życia. Nasze stare drzewa już nieraz w swoim długim życiu stawiały czoła takim żywiołom. Przygotowywały się więc, jak umiały najlepiej, do odparcia i tego ataku. Dąb stanął dumny i wyprostowany, nie zważając na szalejącą wokół burzę.
– Pochyl się. Niech burza myśli, że się jej kłaniasz – powiedziała do niego lipa.
Ale dąb nie miał zamiaru nikomu się kłaniać.
– Nikomu się do tej pory nie kłaniałem, to i teraz nie będę – odpowiedział lipie i jeszcze dumnej wzniósł swoją zieloną pierś.
Lipa, która od czasu do czasu pochylała swoje konary ku ziemi, przekrzykując wiatr, wołała:
– To, co było dobre kiedyś, niekoniecznie musi być dobre teraz. Musisz pamiętać, że jesteś już stary i czas najwyższy zatroszczyć się o siebie. Czyż Twoje bogate doświadczenie nie przyda się tym młodym pędom, które rosną obok Ciebie, by wiedziały, jak dobrze i długo żyć?
Stary dąb jęknął uderzony potężnym podmuchem wichury. Ale jakby zawstydzony tym faktem, zaraz się wyprostował i rzucił w kierunku lipy:
– Tym młodym dębom nie są potrzebne moje opowieść, lecz mój przykład. Tylko dobry czyn staje się legendą, a prawdziwa legenda to jest to, czego teraz potrzebują. Reszta jest już zwykłym życiem, z jego troskami i radościami, z jego walką i odpoczynkiem. Tu nasze doświadczenie nic im nie pomoże. Każdy z tych młodych dębów musi odnaleźć swoją drogę życia, dzień po dniu, godzina po godzinie wznosząc się w trudzie i znoju w górę. Nie mogą jednak zapominać, że są dębami! – przekrzykując wiatr, dodał na końcu stary dąb.
Lipa nic na to nie odpowiedziała. Nie wiadomo, czy zastanawiała się nad słowami dębu, czy zajęta była zmaganiem się z wichurą. Burza przybierała na sile. Teraz już co kilka sekund niebo przeszywały srebrne błyskawice, a deszcz, który nagle zaczął padać, zamienił się po chwili w straszliwą ulewę. Wicher oszalał. Miotał i ciskał się na wszystkie strony, wściekły na opór, który stawiały mu dwa stare drzewa. Lipa, poddając się naciskom wiatru, pochylała się to w prawo, to w lewo, próbując złagodzić jego napór. Dąb stał niewzruszony. Lipie wydawało się, że na przekór wszystkiemu jeszcze bardziej nastroszył swoje potężne konary. Tego szalejącej wichurze było już za wiele. Runęła na to wielkie, stare drzewo z taką siłą, jakby chciała wyrwać je z korzeniami. Takiej burzy te stare drzewa jeszcze nie widziały. Z góry, z boku, od dołu wichura ponawiała ataki z ogromną, niszczycielską siłą. Drzewa broniły się, jak mogły, jednak atak, który spadł na stary dąb, był dla niego zabójczy. Najpierw pękł pod naporem wichru główny konar, później dwa następne, które praktycznie rozerwały stary pień na dwie części. Powalony dąb dumnie wznosił ocalałe konary do góry. Ale jego minuty był już policzone. Po chwili tam, gdzie przed chwilą stał wielki, dumny dąb, wystawał z ziemi jedynie gruby, postrzępiony kikut. Wokół ziemia pokryła się połamanymi i zdruzgotanymi konarami i gałęziami.
Lipa przetrwała. Gdy ucichła burza, szczerze zapłakała nad losem swojego towarzysza. Z jej gałązek i listków padały na ziemię wielkie łzy smutku. W ciągu najbliższych kilku dni ludzie ze wsi uprzątnęli połamane konary dębu, obcięli również wystający z ziemi kikut. Jedynym śladem po dumnym dębie pozostał wielki, pokryty zapisanym w słojach jego losu, pień. W długie, jesienne wieczory, gdy wokół pnia zbierały się młode dęby, lipa opowiadała im legendę o starym dębie. A opowiadać umiała – w końcu była dzieckiem aktorskiej trupy. Delikatny szelest jej opowieści wzruszał nawet najbardziej zatwardziałe serca. Dzisiaj po latach młode dęby wyrosły i są bardzo dumne z tego, że są dębami. Ich młode konary dumnie się wznoszą do góry, bo pamiętają legendę o starym dębie i jego wiarę w tradycję i prawo. Czy może być coś ważniejszego niż długa i piękna historia?